DRAMATIS PERSONAE

DRAMATIS PERSONAE




Pirjo Lehtinen - wielbicielka gorących napojów, szczególnie herbaty, kawy i czekolady. W wolnych chwilach zajmuje się spaniem.



R.I.Prescott - domowa bogini researchu.



Lewis Oliver - lubi słuchać gry na akordeonie i trzasków bata. Tresuje bestie w swojej głowie i wypuszcza je na papier.




poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Piętnaście wyroków śmierci

R.I.Prescott


Powrót do cywilizacji zwyczajnie boli. Trzeba się do wszystkiego przyzwyczajać od nowa. Do innego hałasu, własnego języka, tłumu na ulicach, braku broni w kaburze, bycia kobietą. Najtrudniej jest wrócić do roli matki. Jenny lepiej wie, co robić, jak się zachować. Wciska mi w rękę paczkę z prezentami dla mojego syna.
– Pamiętaj, przytul go – mówi.
Kiwam głową. Jenny patrzy na mnie surowo, niedowierzająco.
– Przytulę go, za kogo ty mnie do cholery masz? – Irytuję się.
– Za wyrodną matkę, a za kogo innego? – uśmiechając się, dotyka lekko mojego policzka, zawczasu łagodząc skurcz bólu. Wychodzę z domu.

Jack czeka jak zawsze na ławce w parku koło placu zabaw. Widzę, jak obserwuje bawiące się dzieciaki. Nie rozgląda się nerwowo, spokojnie siedzi. Wie, że będę na czas. Dobrze wygląda, zawsze mnie zaskakuje, jakim jest przystojnym facetem. Jestem mu wdzięczna, że zajął się Davidem, kiedy ja nie byłam w stanie. Podchodzę, siadam na ławce obok niego. Kobieta, która szła w jej kierunku, uśmiechając się zalotnie, obrzuca mnie nienawistnym spojrzeniem. Odpowiadam jej tym samym. W tym momencie Jack jest wciąż mój. Patrzy na mnie na wpół rozbawiony, na wpół wkurzony.
– Przez ciebie w życiu nie znajdę sobie żony.
Milczę. Szukam wśród bawiących się dzieci Davida. Wyrósł przez ostatnie pół roku. Ma oczy i włosy swojego ojca. Wyraźnie przewodzi grupie chłopców w piaskownicy. Nagle mnie zauważa, zostawia wszystko i podbiega. Rzuca mi się na szyję. Przyciągam go mocno do siebie. Nic nie mówi. Po prostu się tuli. Jack patrzy w przestrzeń.

– Mamo?
– Tak, synku?
– Dlaczego nie wrócisz z nami do domu?
Siedzimy z Davidem nad brzegiem stawu, uczyłam go puszczać kaczki, dzieciak załapał w mig, jak to robić i po chwili pobił mnie na głowę. Teraz chwila triumfu minęła. Patrzę w wodę. Co mam mu powiedzieć? Że nie mogę wrócić, że jak był mały, nie potrafiłam o niego zadbać, nie umiałam kochać? Nadal nie umiem, ale staram się go nie krzywdzić. Jak powiedzieć swojemu dziecku, że oddanie go pod opiekę ojcu było najlepszą rzeczą, jaka go z mojej strony spotkała?
– Możesz zabrać Jenny, tata się nie pogniewa – mówi.
Zaczynam podejrzewać, że Jenny, za moimi plecami, dogadała się z Jackiem. Najwyraźniej zaakceptował jej obecność w moim życiu, choć związkiem z nią zraniłam go najmocniej.
– Synku – odwracam twarz w jego stronę, wiem, że tak trzeba – nie mogę wrócić z wami do domu.
– Ale ja będę grzeczny!
Widzę łzy w jego oczach, choć bardzo próbuje je powstrzymać.
Przytulam go. Nie mówię już nic. Wracam z nim do jego domu. Mąż spogląda pytająco. Wpuszcza mnie do mieszkania. Radość w oczach Davida boli mnie bardziej niż najgorsza rana. Słyszę, jak Jack dzwoni do Jenny. Wiem, że ona zrozumie. Zdążę się jeszcze z nią jutro spotkać.
Długo rozmawiam z Jackiem tej nocy.

– Dobrze zrobiłaś – mówi Jenny. Przyniosła moją torbę. Jest ze mną na tyle długo, żeby wiedzieć, jak ją spakować. Stoimy w terminalu. Za chwilę mam samolot. Jenny wygląda niesamowicie seksownie w swoim lekarskim mundurze. Całuję ją mocno na pożegnanie. Idę w stronę moich ludzi. Wreszcie czuję się sobą. Z bronią u boku, w mundurze, w drodze na akcję.

Powrót do cywilizacji jak zwykle boli, ale tym razem trochę mniej. Zaraz spotkam się z Davidem. Jenny obiecała, że zabierze go ze sobą. Przywiozłam mu nawet prezent.
W terminalu widzę swojego dowódcę z zafrasowaną twarzą. Zaprasza mnie do biura. Każe usiąść. Mówi coś o porwaniu. Podaje kopertę, w niej zdjęcia. Wyciągam je, spoglądam na niego. Nie wierzę, nie potrafię. Jack, Jenny, David.
– Kto? – Ledwo jestem w stanie wydobyć z siebie głos.
Nie patrzy mi w oczy, kiedy mówi:
– Dragan.
Upiór z przeszłości. Blizny nie pozwalają zapomnieć. Patrzyłam jak wyciągał jelita z moich ludzi, utrzymując ich jednocześnie przy życiu. Część z nas przywiązał kolczastym drutem za ramiona, tak, że każdy ruch rozrywał skórę, mięśnie. Bawiło go to, jak się rzucaliśmy, krzyczeliśmy, płakaliśmy, błagaliśmy, żeby przestał. Kiedy nas odbili, byłam bliska szaleństwa. Dragan zdążył uciec. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, jak sukinsynowi się udało.
Po tym wszystkim nie dawałam sobie rady z normalnym życiem. Odcięłam się od ludzi, których kochałam. Rozwiodłam się z Jackiem, zrzekłam praw rodzicielskich. Po roku terapii pozwolili mi wrócić do służby. Tylko w misjach znajdowałam ukojenie. A potem Jenny, moja jednonocna przygoda, uparła się, żeby mnie nie stracić. Dzięki niej zaczęłam na nowo poznawać swojego syna, rozmawiać z jego ojcem.
- Znajdźcie go - warczę.

Jednak Dragan nie czekał, aż go znajdą. Przysłał mi zaproszenie wraz z jeszcze jednym zdjęciem. Podał koordynaty miejsca. Pojechałam. Kopię listu zostawiłam na stole w kuchni, nie zamknęłam drzwi, na więcej nie miałam czasu. Może zdążą, może wyśledzą, gdzie będę musiała udać się dalej. Na kolejnym miejscu spotkania, paskudnym afgańskim zadupiu, gdzie już nikt nie chce stacjonować, podjeżdża opancerzony land cruiser. Towarzyszą mu dwa pickupy z uzbrojonymi ludźmi. Wiem, że nikt z moich się nie zorientował. Zostałam sama.

Czuję w ustach żelazno–słony smak krwi. Skurwiel uderzył mocno. Ledwo ustałam na nogach. Patrzę na przerażonego Davida. Słyszę jak Jack oddycha chrapliwie, plama krwi na wysokości wątroby się powiększa. Wiem, że zostało mu niewiele życia. Jenny, moja piękna, śliczna Jenny, nawet jeśli przeżyje skończy w jakimś wariatkowie. A David… nie potrafię o tym myśleć.

Drań robi kolejny zamach. Nie powinien był bić mnie kolbą pistoletu. Przechwytuję jego rękę, szybki nacisk na nerw, glock jest mój. Suchy trzask pękającego kręgosłupa. Facet pada na ziemię jak kupa szmat. Rzucam jeszcze nożem w gnoja znęcającego się nad Jenny. Trafiam w krocze. Jego wycie sprawia mi przyjemność. Ścieram krew z ust. Stoję z bronią w ręku, po ciężarze wiem, że magazynek jest pełny. Trzymam w ręku piętnaście wyroków śmierci.

Dragan bije brawo, ubawiony jak nigdy. Chwyta za włosy Davida i zmusza go, żeby wstał. Patrzę jak moje dziecko próbuje być dzielne, próbuje nie krzyczeć. Czuję jak umieram. Wiem, że nie uratuję mojej rodziny. Słyszę, jak Dragan mówi:
– Kotku, wiesz dobrze, że jeśli nie rzucisz w  tej chwili broni, przestrzelę twojemu dzieciakowi kolana.
Patrzę w oczy Davida, kiedy strzelam po raz pierwszy. Patrzę w oczy Jenny, kiedy strzelam po raz drugi. Patrzę w oczy Jackowi. Po trzecim strzale następuje okropna cisza.
Dragon patrzy zszokowany na ciała moich bliskich. Jego ludzie są tak samo sparaliżowani.
– Mówiłeś coś?
Nawet mnie samą przeraża mój głos.
Widzę jak desperacko próbuje przełknąć ślinę.
Cztery strzały i zostaliśmy sami.
Dwa strzały w kolana. Jeden w kręgosłup. Dwa w łokcie. Irytuje mnie jego zawodzenie. Podchodzę i wciskam mu w usta jego własną chustę. Strzelam w wątrobę. Słyszę nadciągających na pomoc kolejnych terrorystów. Czekam. Mam jeszcze dwa naboje. I granat.

Sprawiedliwość to wyrodna matka.

1 komentarz: