R.I.Prescott
Then I went whispering, whispering, whispering, whispering
As I pass myself down to my knees.
Whispering, whispering, those dew drops are glistening,
As I fall through the willow trees, and I said.
Who will care for the falling?
Who would care for the falling?
Alex Care, “Whispering” z albumu “The Lateness of the Hour”
Na rozstaju dróg dumnie rosły trzy wierzby. Były to jedyne drzewa w tej okolicy, płaskiej jak stół, pokrytej łanami pszenicy, owsa i kukurydzy. Księżyc otaczał je łagodnie ochronnym kręgiem światła.
Wyłączyła silnik swojego Samuraja. Wysiadła, oparła się o jego maskę, sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę papierosów. Włożyła jednego do ust. Podnosiła zapalniczkę, kiedy wierzby zaszeptały z naganą. Zgasiła płomień, schowała zapalniczkę do kieszeni spodni, a papierosa zatknęła za ucho. Wierzby zasadziła prababka Stefania. Pilnowały rozdroża nie wpuszczając do domostwa złego. Ze swego zadania wywiązywały się skutecznie, od wieków krążyły opowieści o wyprowadzonych na manowce ludziach, którzy chcieli zagrozić szeptuchom z Namirówki. Szeptuchy – pomyślała – te na wskroś moralne, odpowiedzialne kobiety, często uważano za czarownice, przez tych, których los odwróciły na lepsze. Obdarzone darem szeptania ludzkich losów z dumą niosły swoje brzemię przez życie, pomagając potrzebującym i cierpiąc nie za swoje grzechy.
Chłonęła spokój nocy, wsłuchiwała się w szum liści, wzrokiem przebiegała po delikatnych drżących gałązkach. Wiedziała, że kiedy wsiądzie do samochodu, nie minie kwadrans, a będzie na miejscu, przed starym parterowym, niepozornym, drewnianym domem. Zazwyczaj ginął wśród łanów zbóż albo pod śniegiem, albo wśród brunatno-czarnych pól. Dom, w którym się urodziła i z którego uciekła, gdy tylko było to możliwe.
Odziedziczyła talent po prababce, babce i matce. Dowiedziała się o tym, kiedy matka zabrała swoje obie córki pod wierzby, żeby posłuchały jak w liściach szeptał się im los. Pamięta jak była zachwycona tym śpiewem przyszłości. Ale im dłużej przyglądała się życiu matki, im więcej słuchała o obowiązkach i odpowiedzialności jakie niósł ze sobą dar, tym mocniej tęskniła za spełnieniem przepowiedni. Przyglądała się tabunom schorowanych, nieszczęśliwych ludzi, ciągnących jak ćmy do światła nadziei, jakie dawała im wiara w moc szeptuch i chciało się jej rzygać. Dlaczego matka marnotrawiła swój dar, wypraszając dobry los dla innych, a nie myśląc o własnej rodzinie? Na szczęście szybko odkryła, że ona sama szeptać może wszystko – dobre oceny ze sprawdzianów, chłopaka, usprawiedliwienia nieobecności. Postanowiła dopomóc losowi. Wyrwała się z Namirówki pod pretesktem studiowania psychologii w Krakowie, a zanim wyjechała doprowadziła do skraju szaleństwa proboszcza, który na lekcjach religii nazywał ją pomiotem szatana. Nie rozumiała dlaczego matka, babka i nawet jej siostra tak dziwnie na nią patrzyły kiedy wyjeżdżała. W Krakowie wykorzystywała swój dar bez żadnych skrupułów. Używała go jednak rozsądnie, pomagała losowi tylko, wtedy kiedy wszelkie zwykłe metody zawodziły. Reżyserowała swoje życie precyzyjnie, grała je perfekcyjnie, stonowanie, taktownie. Każde kolejne przedstawienie było sukcesem. Lśniła, nie zważając na koszty. Świat stanął przed nią otworem.
Wracała z tego wielkiego świata na Podlasie trzykrotnie, każdej z wierzb składając ofiarę - babkę, matkę, siostrę. Śmierć jest naturalnym końcem, dopełnieniem życia, nawet szeptucha jej podlega. Nie czuła się winna tym odejściom, ale zawsze po pogrzebie długo szorowała ręce. Zostawała w Namirówce, zakładała na głowę chustę, przepasywała się białym fartuchem. Sprzątała izby, myła okna, zatykała szpary w ścianach, uzupełniała strzechę w dachu, zamiatała wiklinową miotłą obejście. Wytrzymywała tak miesiąc i znowu uciekała. Szczególnie po tym, jak pochowała matkę, czuła wręcz, jak dom pragnie się jej pozbyć. Wyjechała wtedy ze stanowczym postanowieniem, że już tu nie wróci.
A jednak właśnie wracała.
Wyszeptała śmierć, wyszeptała zabójczynię i ofiarę. Przez chwilę upajała się swoją mocą. Nic i nikt nie mogło stanąć jej na drodze. Wypadek tylko przyspieszył co nieuniknione. To było nawet ironiczne, facet stał jej na drodze do awansu, i na drodze zginął, przejechany przez własną zazdrosną żonę. Plan idealny, więc nie wiedziała, dlaczego zaczęła mieć problemy ze snem, podczas pełni snuła się po mieszkaniu, a księżyc szyderczo zaglądał w jej okna. Jeżeli zasypiała, śniła o wierzbach. Szumiały gniewnie, chłostały ją swymi gałęziami. Budziła się spocona, czuła się brudna. Gorący prysznic przynosił ulgę tylko na chwilę. Postanowiła wrócić na Podlasie, odbyć pokutę.
Chłód nocy wyrwał ją z zamyślenia. Wzdrygnęła się, wsiadła do samochodu, zapaliła silnik; nagły strumień światła oświetlił wierzby na rozstaju i dwie polne drogi. Skręciła w lewo, jak zawsze. Towarzyszyły jej powykrzywiane przez światła samochodu i księżyca cienie wierzb.
Miejscowi znaleźli ją rano wśród pól, siedzącą na drodze w świetle lamp samuraja, wpatrującą się w swoje dłonie i coś do siebie szepczącą. Była mocno wyziębiona, nie reagowała na pytania. Przyjechało pogotowie, które zabrało ją do szpitala. Po dwóch dniach doszła do siebie, jednak lekarz dyżurny zalecił, żeby została dłużej w szpitalu. Martwiły go jej nocne spacery po korytarzach i jej nocne monologi – stawała przy oknie, mamrocząc coś cicho do księżyca. Próbował z nią o tym rozmawiać, ale zbywała go milczeniem. Wypisała się ze szpitala na własne żądanie.
Jakiś czas później znowu znalazła się wśród pól. Na rozstaju skręciła w lewo, jak zawsze. Tym razem wierzby milczały. Przejechała z kwadrans i zamiast być w Namirówce stała na drodze w szczerym polu. W oddali majaczyły czubki wierzb górujące nad łanami zbóż, otoczone ochronnym światłem księżyca. Wiedziała, że wróci na rozstaje, znowu skręci w lewo i znowu znajdzie się tu, gdzie stała obecnie. Wiedziała to i jednocześnie wiedziała, że będzie krążyć niczym ćma wokół plamy światła otaczającego drzewa. Wiedziała, że będzie uciekać i wracać. Znów i znów i znów.
Zaczęła się histerycznie śmiać.
Matka umierając powiedziała jej na pożegnanie.
– Córeczko, kiedy szeptasz, szeptasz wieczność.
– Córeczko, kiedy szeptasz, szeptasz wieczność.