R.I.Prescott
Do wynajętego domku Szewczenko dotarła późnym wieczorem. Z samego rana była umówiona z doktor Katoną, terapeutą w Zakładzie Psychiatrycznym w Arló. Zanim poszła spać, przejrzała raz jeszcze akta dotyczące Pétera Balogh'a, głównego powodu jej przyjazdu. Następnego ranka obudziła się przed świtem, zrobiła poranną gimnastykę, potem wzięła zimny prysznic. Na śniadanie zjadła jajecznicę z kiełbasą. Ubrała się w wygodne spodnie i sweter, zapakowała do torby dokumenty i wyszła z domku. Szeroka, udeptana droga prowadziła przez las, wychodząc wprost na jezioro, w którym jak w lustrze odbijało się poranne słońce, chmury i okoliczne wzgórza. Nad brzegiem osiem budynków otaczało centralnie ulokowaną białą willę, wybudowaną zgodnie z tradycyjną dla tego obszaru Węgier architekturą. Ośrodek był ogrodzony wysoką siatką, ale jedynie ona przypominała, czym był w istocie.
Przy bramie czekał na nią profesor Kende Farkas, dyrektor Sanatorium; tak okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce. Szewczenko ceniła tego pulchnego, niewysokiego mężczyznę o zagubionym spojrzeniu krótkowidza, zwłaszcza, że pod maską jowialnego starszego pana krył się chłodny i bardzo skuteczny profesjonalista. Profesor przywitał ją skinieniem głowy, gestem ręki zaprosił dalej, przy okazji wyjaśniając, że doktor Katona prowadzi poranną sesję z pacjentem, wobec tego spotkanie się przesunie i zaproponował kawę w jego gabinecie. Główną aleją otoczoną świerkami skierowali się w stronę białego budynku.
Profesor wpuścił ją do swojego gabinetu, sam poszedł, jak to ujął, zorganizować kawę. Czekając, poświęciła czas na przyjrzenie się kilimowi zawieszonemu na południowej ścianie. Kilim przedstawiał izbę z oknem, a w niej trzy tkające kobiety, czarno- rudo- i jasnowłosą, wszystkie o niezwykle niebieskich oczach. Farkas, wróciwszy z tacą, na której stał dzbanek, dwie filiżanki, talerz biszkoptów, cukierniczka i mlecznik, zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem. Postawił tacę na stoliku przy fotelach, w których usiedli. Przez duże okno wykuszowe Szewczenko mogła obserwować przebywających na terenie zakładowego ogrodu pensjonariuszy. Jedna z pacjentek, drobna staruszka o białych włosach, stojąca blisko brzegu jeziora, jakby czując jej wzrok, odwróciła się i przeszyła ją chłodem niewiarygodnie niebieskich oczu. Było w tym krótkim, ostrym spojrzeniu coś znajomego i jednocześnie niepokojącego, jakby ktoś nagle poznał wszystkie mroczne zakamarki jej duszy.
- Himes Pataki – wyjaśnił Farkas, widząc jej zainteresowania starszą kobietą. - Jedyna ocalała z masakry, która wydarzyła się wiele lat temu. Ta sama, którą widzi pani na moim kilimie. Zresztą kilim jest, między innymi, jej dziełem właśnie.
Otrząsając się z niemiłego wrażenie, spojrzała zaciekawiona, więc kontynuował:
- Pamięta pani, opowiadałem o Natorze Mészárosie, który przybył do Arló pod koniec 1920 roku i wszyscy się zastanawiali, co taki człowiek może chcieć robić w takiej dziurze jak ta. Mészáros był odludkiem, krążyły legendy o jego nieprzyjemnym charakterze i tajemniczych gościach odwiedzających jego dom oraz oczywiście o niezwykłym bogactwie.
- Pamiętam, powiedział pan też, że cały jego dom został zalany wodami jeziora, a po Mészárosie ślad zaginął i nikt go nawet nie szukał. Czyżby minął się pan z prawdą, profesorze?
- Nie do końca, droga pani, nie do końca, po prostu zostawiłem najciekawsze kąski na koniec. Otóż nasz tajemniczy Mészáros do Arló nie przybył sam, a z trzema siostrzenicami Himes, Csillą i Ibolyą.
W nagłym zrozumieniu podniosła rękę do twarzy, spoglądając jednocześnie na kilim, a Farkas roześmiał się tak zadowolony, że aż klasnął w ręce. Pochyliła się lekko ku niemu.
- Proszę opowiadać dalej, jestem zaintrygowana, masakra? Kroniki Arló nie wspominają o żadnym tego typu zdarzeniu.
- Tak jak mówiłem, Mészáros nie był lubianą postacią w miasteczku i ludzie stronili od niego i jego domu, ale tak naprawdę powodem ludzkiej niechęci były siostry. Myślę, że główną przyczyną była ich choroba.
Podniosła pytająco brew, więc pospieszył z wyjaśnieniami.
- Cierpiały, teraz to jasne, na zespół Aspergera, były po prostu autystyczne. W tamtych jednak czasach nie znano tej choroby, nie rozumiano jej i obawiano się. Rzeczywiście ich kontakt ze światem był bardzo ograniczony. Radziły sobie z codziennymi czynnościami, ale nie potrafiły się komunikować z otoczeniem. Mam wrażenie, że przemawiały do świata poprzez swoje kilimy. Największy pokój w południowo-zachodniej części domu został zamieniony na warsztat tkacki z trzema krosnami. Spędzały głównie czas w warsztacie, tkając. Każda z nich miała swoje kolory nici, których używała, każda z nich tkała swój fragment wzoru. Tworzyły niesamowite obrazy, jak sama może się pani przekonać, choć ludzie, która czasami pracowali w tamtym domu, mówili, że tkaniny są przeklęte, a siostry są wiedźmami. Przypuszczam, że fakt, że każda z nich miała inny kolor włosów i wszystkie miały to samo przeszywające beznamiętne spojrzenie błękitnych oczu tylko wzmagało te uprzedzenia.
Na chwilę zamilkł wpatrując się intensywnie w kilim, aż Szewczenko zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie widzi tam czegoś innego niż trzy długowłose tkające kobiety w izbie z oknem. Potem podjął opowieść.
- Wuja sióstr poznałem na początku 1925 roku, byłem wówczas młodym psychiatrą i przyznam, że ich przypadek bardzo mnie intrygował. Dowiedziałem się wtedy od niego, że ojciec zaginął bez wieści po urodzeniu się najmłodszej córki, a matka niedługo po tym popełniła samobójstwo. Mészáros zaopiekował się dziewczynkami, i po jakimś czasie postanowił wyjechać z nimi na wieś i pozwolić im w spokoju dorastać.
- To niezwykłe z jego strony – zauważyła powątpiewająco. Farkas znowu klasnął w ręce i zaśmiał się.
- Pani Nataszo, za to panią cenię, za to, jak pani doskonale rozumie ludzką naturę. Mészáros robił niesamowite kokosy na kilimach sióstr, ci wszyscy tajemniczy goście to kupcy zabijający się o możliwość kupienia cudownych dzieł sióstr Pataki, więc plotki o jego bogactwie miały realne podstawy. Interesy szły mu doskonale aż do wiosny dwudziestego siódmego.
Znowu zamilkł, a potem jakby z pewnym trudem podjął opowieść.
- To był piękny słoneczny kwietniowy dzień… – tu stracił swój ton beznamiętnego narratora. – Pani Nataszo, sama pani wie, że wiele w swoim życiu, szczególnie w pracy, widziałem strasznych rzeczy, ale nic nie zapadło mi tak w pamięć jak tamten dzień. To ja znalazłem powieszone starsze siostry na werandzie domu. Csilla, Ibolya, o szyjach owiniętych sznurem splecionym z żółtej przędzy, ich sine twarze, obrzękłe, z wywieszonymi językami, z wybałuszonymi oczami. Potem, w korytarzu natknąłem się na zmasakrowane w niepojęty sposób zwłoki Meszerosa. Pobiegłem do warsztatu. Wszystkie ściany poza jedną były czarne. Himes klęczała w rogu i zamalowywała pozostałą jasną przestrzeń. Ale wie pani, w tym wszystkim najbardziej przerażające wrażenie robił roztrzaskany na kawałki warsztat. Jeszcze do tej pory mnie prześladuje w snach.
- Ale co się tam stało? Jakim cudem nikt się o tym nie dowiedział?
Doktor spoglądał w jezioro. Pamiętał, jak bardzo źle spał tej nocy, jak śnił o wielkim krośnie, tkających siostrach i obrazach wychodzących spod ich rąk pełnych krwi, ciemności, przesyconych złem, złotowłosa Himes tkała beznamiętnie obrazy śmierci. Zbudził się wtedy mokry od potu i niewyobrażalnego przerażenia. Odwrócił wzrok w kierunku Nataszy i opowiadał dalej, znowu pozbawionym emocji głosem:
- Nie wiedziałem, czy Himes była sprawczynią czy ofiarą i nie chciałem wiedzieć, zresztą w jej stanie i tak trudno byłoby dociec prawdy. Nie zgłosiłem tego nigdzie, ani nikomu. Siostry i ich wuja zakopałem w ogrodzie przy domu. Osunięcie się w tym czasie wzgórza Csahó sprawiło, że dom Mészárosa zatonął w odmętach wody, jak i ślady tragedii, która się w nim wydarzyła.
- A co się stało z Himes?
- Umieściłem ją w zakładzie w Mikolcu, gdzie byłem terapeutą. Niestety zachowywała się bardzo agresywnie, więc trzeba było ją zamknąć w izolatce. Po wojnie spłonął zakład w Mikolcu i pacjentów, w tym Himes, przeniesiono do Arló. Kiedy Himes ujrzała jezioro uspokoiła się. Różne rzeczy się działy, kiedy przenieśli pacjentów z Miskolca, ale Himes w tym wszystkim pozostała niewzruszona i nietknięta. Od wielu lat stoi przy oknie czy też na werandzie lub nad samym brzegiem i patrzy w jezioro.
Szewczenko przyglądała się tej, być może okrutnej zabójczyni, być może niewinnej ofierze, która stała spokojnie, patrząc w dal, trzymając jedną dłoń przy twarzy, przebierając delikatnie palcami, w sposób często spotykany u autystycznych ludzi. Czuła, że coś jej umyka, coś nieuchwytnego, coś co przeoczyła. Farkas był za cwany, żeby tak po prostu wyznać swój słaby punkt. Zanotowała w pamięci, że trzeba będzie sprawdzić jeszcze raz wszystkie dokumenty i zapiski dotyczące Arló.
Na małym boisku przed domem, pielęgniarze razem z pacjentami kopali piłkę. Farkas zupełnie znienacka rzucił:
- Wie pani, w 1928 roku József Takács zdobył tytuł króla strzelców. 25 sezon Nemzeti Bajnokság to był sezon, pani Nataszo. Nie ma teraz takich piłkarzy jak wówczas.
- Nie wiedziałam, że jest pan fanem piłki nożnej, Kende?
Profesor w odpowiedzi uśmiechnął się i zaproponował:
- Myślę, że powinniśmy pójść do pana Balogh'a, sądzę, że jest pani ciekawa jakie postępy poczyniliśmy w jego sprawie. Katona jest naprawdę niezwykłym terapeutą.
Po odprowadzeniu Nataszy do pokoju Arty, Kende wrócił do swojego gabinetu. Zamknął za sobą starannie drzwi, usiadł na kanapie i spojrzał na wiszący na przeciwnej ścianie kilim. Dostał go od Himes, pamiętał ten mroźny dzień, temperatury spadły wówczas do dwudziestu stopni poniżej zera. Ledwo wtedy dotarł do domu Mészárosa. Kiedy odtajał w cieple, zajrzał do tkaczek. Csilla i Ebolya stały przy oknie, Himes podeszła do niego, spojrzała mu w oczy i z uśmiechem podała zrolowany gruby materiał. Zaraz potem wróciła do krosna, usiadła na ławce, stopami przestawiła nicielnice i skupiła się na przetykaniu złotej nitki wątku przez szarą osnowę. Lubiła jasne kolory.
Kilim znów był rdzawy, ciemny jak wtedy, jedynie włosy Himes lśniły słońcem. Siostry tkały swoje płótna w nieskończoność, niewruszenie. W oknie izby widział jezioro i coś jeszcze, coś mrocznego, zupełnie jak wtedy. Przypomniał mu się wierszyk z dzieciństwa…
Ruda wiedźma wiedźmi rdzawo
szare włókna znacząc krwawo
mroczna wiedźma wiedźmi wrogo
plącząc wszystkie nici srogo
biała wiedźma wiedźmi szczerze
barwiąc słońcem w dobrej wierze
na krośnie nici naprzemiennie
kolorami się przeplatają
kiedy trzy wiedźmy niezmiennie
szare włókna znacząc krwawo
mroczna wiedźma wiedźmi wrogo
plącząc wszystkie nici srogo
biała wiedźma wiedźmi szczerze
barwiąc słońcem w dobrej wierze
na krośnie nici naprzemiennie
kolorami się przeplatają
kiedy trzy wiedźmy niezmiennie